Wszystko zaczęło się od spotkania na stacji PKP w sobotę 12.04.2014 o 6:20.. Stamtąd pociągiem dojechaliśmy do Kołobrzegu, gdzie po godzinnym marszu plażą czekała nas miła niespodzianka, mianowicie pan Łysy wraz z ekipą FOREST RATS. Nikt z nas się nie spodziewał czegoś takiego, ale już mieliśmy całkowitą pewność, że to będzie świetny i niezapomniany weekend. : ) Na pierwszy punkt prowadził Opos, żeby do niego dojść musieliśmy się przedzierać przez zarośla i bagienko. Punkt znajdował się w okolicach starego lotniska. Kolejny punkt dostała Adzik. Więc ruszyliśmy w dalszą drogę.. Drugi punkt znajdował się w starej, opuszczonej wierzy strzelniczej za Ustroniem Morskim. Musieliśmy się trochę natrudzić aby się do niej dostać ale widoki były warte zachodu. Kolejny punkt-most na tzw. Czerwonej Rzece. Tam była krótka przerwa i poszukiwania kesza, którego jak się okazało nie było tam wcale.. Następnie mapę dostał Czarny i to on prowadził nas dalej.. Musieliśmy się śpieszyć, gdyż ciągle gonił nas czas. Marsz wzdłuż rzeki był męczący.. Ciągłe jej zakręty powodowały, że musieliśmy więcej przejść. Trasa nie należała do najłatwiejszych ale szło się bardzo fajnie. Po dotarciu do Rusowa dwoje z naszych, dla których była to pierwsza tak długa wyprawa, musiało zrezygnować. Szybki telefon po transport i tak zakończyła się ich przygoda. My nie zwlekając długo ruszyliśmy dalej, tym razem postanowiliśmy odnaleźć kolejny kesz, który nie znajdował się daleko. Po wytropieniu go wróciliśmy z powrotem do wioski i odwiedziliśmy tamtejszy sklep. Chyba pierwszy raz na wyjściu się nam to zdarzyło :D Bez obijania się wstaliśmy i pomaszerowaliśmy dalej. Ponieważ słońce chyliło się już ku zachodowi, szliśmy w stronę miejsca noclegu, czym okazała się przystań przy Parsęcie. Ognisko, zbieranie drewna na opał, posiłek (DOSTAWA Z MC) , opatrywanie stóp i przygotowanie miejsca do spania. Tak wyglądał nasz wieczór. Większość z nas nawet nie zdawała sobie spawy z tego jak szybko zaśniemy. Spało się dobrze, do czasu aż nie zaskoczył nas deszcz (co przewidział Pan Łysy w swojej prognozie). Koło 2:oo zaczęło padać.. Nie był to taki deszcz który pada raz a porządnie, tylko mżawka przenikająca i wyziębiająca stopniowo.. Na szczęście (dla niektórych), mieliśmy plandeki co nas uchroniło przed całkowitym zamoknięciem, chociaż Shymi nie był taki zadowolony z plandeki ;) . Mania tak ułożyła swoją plandekę, że cała woda spływała właśnie na Shymiego, który czuł jak przemaka jego NIEPRZEMAKALNE ubranie. To na pewno nie było przyjemne.. Koło 5:00 wstaliśmy wszyscy, szybkie śniadanie, sprzątanie i jak mówi przysłowie: ,,Komu w drogę .. " . :D Mania przez niezbyt fajną sytuację z odciskami była zmuszona do pożegnania się z nami. :c Została ona w miejscu naszego noclegu czekając na transport. Mapa trafiła w ręce Oposa, który zapewniając nam niezwykłe atrakcje, takie jak podziwianie widoków i dzikich zwierząt, zaprowadził nas do Lubiechowa gdzie po krótkim postoju na przystanku przyjechano po nas i odtransportowano do domów.
Weeken pełen atrakcji-jak zawsze u nas. :D
Adzik.









Brak komentarzy:
Prześlij komentarz